Wyżyna Miechowska

SPOTKANIE  Z   NATURĄ  2000                                                                          
Jak powiedział poeta Cyprian Kamil Norwid - "gdyby drogi mierzyć przyszło, trzeba pamiętać skad się wyszło"

Kalina Wielka -Lisinec-Rędziny   zobacz też     Miechowski kuferek     Korzenie          Nasiechowice   

                                                                                                                               

Wspomnienia

Fotografia rodzinna udostępniona przez Panią Marysię, wykonana ok. 1960 r.  na miejscu zabudowań pofolwarcznych. W oddali Figura Matki Boskiej Bolesnej.
Część szkicu klasyfikacji gruntów folwarku Kalina Mała,  rok 1920.
Na pierwszej fotografii od lewej widzimy ślub Państwa Smagałów. Na dwóch kolejnych zdjęciach jest kilka osób z Kaliny, ale czyje są to śluby, nie wiemy. Może ktoś z odwiedzających stronę osób rozpozna znajomych lub rodzinę.
W 2016 r. Koło Myśliwskie "Mirów" obchodziło 60-lecie powstania. Na zdjęciu z lat 80-tych zbiórka myśliwych w Kalinie Małej, na którym jest m.in. Bolesław Soczówka i nieżyjący już Jerzy Kućmierz.
Wspomnienia Marka Idzika z Kaliny Małej. Udostępnił zdjęcie, unikalna pamiątka. Trzeci z lewej, dziadek  Marka, Stefan Sobczyk, urodzony w 1907 r. po kampanii wrześniowej dostał się do niewoli niemieckiej, przebywał w miejscowości Gandelbach, wrócił po roku 1946.
Pierwsze Komunie Swięte dawniej...
Miechów rok 1964

Poniżej zamieszczamy fragmenty książki Stefana StanisławaTondosa"Miechów i okolice" dotyczące osób i wydarzeń związanych z Kaliną.
Dawnych Ślubów Czar część trzecia

Stare, opuszczone domy niejedną mogłyby opowiedzieć historię o swoich mieszkańcach, ich radościach, smutkach, wzlotach i upadkach. Kiedyś były zadbane,

z kwiatami w oknach i ogródkach, tętniły życiem, śmiechem dzieci, może to były najładniejsze domy w okolicy. Teraz są symbolem upływającego czasu, nie przechodźmy jednak obok nich obojętnie, niech skłaniają nas do refleksji.


Dawnych Ślubów Czar  część druga

Kalina Mała Parcela,

zdjęcie z lat 70

brak jeszcze asfaltu i wielu budynków.


Taka ciekawostka. W latach 70-tych bardzo popularnym nazwiskiem w Kalinie było: Włodarczyk (Włudarczyk a może Włódarczyk). Mieszkało tu  kilkanaście rodzin . Aby ich rozróżnić nadano im przydomki: Galuba, Hola, Fortyczka, Marciny, Paweł, Machorecka, Biskup, Goska . Jak słusznie zauważył Pan Dąbrowski, teraz, po upływie czasu, te przydomki brzmią sympatycznie.

Tak wygląda obecnie dom Stanisława Brody, w którym po II WŚ mieszkała ze swoją rodziną jego córka Kalina Kowalska . Wzdłuż tej frontowej ściany biegły jeszcze ukosem drewniane schody do drzwi na pierwszym piętrze, gdzie teraz widoczne jest okno o białych ramach i pod jego spodem jest wyraźny ślad wskazujący na tę część, która została zamurowana. Tam na tym piętrze mieszkała Brodzino – wdowa po Stanisławie, która przeżyła go o wiele lat. Widać tu jeszcze stodołę, a gdzie był sad widzimy wybrukowany plac. W tle góra Jasia Pawłowego (Włodarczyka) porośnięta – jak widać – wspaniałym lasem. Podwórko to wznosi się nad szosą biegnącą z jego południowej strony. Wzniesienie to jest urwiste i przypuszczalnie takie urwisko powstało w czasie budowy drogi bitej (musiało to być przed II WŚ) biegnącej od Bukowskiej Woli, a kończącej się na granicy z Kaliną Wielką. Przez Kalinę Wielką ,i dalej, przez Słaboszów i Działoszyce biegła już tylko droga polna. W jesienne dżdżyste dni czy wiosenne roztopy na drodze tej robiły się kałuże sięgające końskich brzuchów i synkli wozów. I to tą drogą jeździły wozy od Topoli, Słaboszowa i Działoszyc, a nawet dalej: Skalbmierza i Kazimierzy Wielkiej, w każdy wtorek na jarmark do Miechowa. Przez Kalinę Małą koła wozów już turkotały po wyboistej ale utwardzonej drodze. Dopiero w latach 60. Krakowskie Przedsiębiorstwo Robót Drogowych (KPRD) zbudowało drogę asfaltową przez Kalinę Małą do Działoszyc, i dopiero wtedy przez ten szlak – jeśli tak można się wyrazić - szeroką ławą ruszyły autobusy i inne samochody. I kolejka wąskotorowa zaczęła mieć groźnego konkurenta – transport samochodowy. Nie wytrzymała długo tej konkurencji, ale czy musiała zniknąć całkiem? Czy nie mogła pozostać – jak w wielu innych miejscach w Polsce - jako zabytek i atrakcja turystyczna?

A wracając do domu Stanisława Brody, żołnierza Józefa Piłsudskiego walczącego z bolszewikami w roku 1920, dodać należy, że dom ten stoi na działce uzyskanej z parcelacji folwarku w Kalinie Małej. 

 Józef Alfred Dąbrowski

Dom,Rodzinny Dom!
W prawym rogu na dole tego zdjęcia widać mój dom rodzinny (dom moich rodziców: Marianny i Adolfa Dąbrowskich), niżej stodoła; za domem widać drugi dom – to dom sąsiada Stanisława Florka. Rodzice już nie żyją (mama zmarła w 2001, a ojciec w 2003 roku) i nasz daleki kuzyn i sąsiad, Stanisław Florek – też. W domu naszym mieszka teraz brat Jurek z rodziną, a u Florków któryś z synów – Wiesiek czy Mirek. W lewym dolnym rogu zdjęcia widać elegancki płot wokół zabudowań stryja Stefana, który też już nie żyje, a w domu tym mieszka tam teraz jego syn Mirosław z rodziną. Domu tego nie widać, bo nie zmieścił się już w kadrze. W tym miejscu stały kiedyś zabudowania dziadka Franciszka Dąbrowskiego, a do 1925 roku była to własność Marianny (z domu Tondos) i Ludwika Brodów. Dom rodziców Marianny, Tekli i Wawrzyńca Tondosów, stał w tym miejscu co wspomniany wcześniej dom Stacha Florka. Ten ich dom i wszystkie ich zabudowania gospodarskie stały tam na tym Brzegu gdzieś od połowy XIX wieku. Były zatem współczesne okołowi Podymów stojącemu na tym Brzegu kilka domów dalej na wschód. Może tak samo wyglądały?
Do tych czasów sięga nasza pamięć w zakresie przeszłości szeroko rozumianej rodziny. Nad zrekonstruowaniem tej przeszłości z różnych ułamków wiadomości przetrwałych w starych listach, wspomnieniach i pamięci – właśnie się teraz biedzę.Za szosą widzę stary dom Stefana Fortycki, wyżej stodoła (być może jeszcze stara), ale wyrósł tam i jakiś nowy dom. Za nim stał dom rodzinny żony stryja Stefana, Eleonory Czekaj (w drugiej części tego domu mieszkała jej siostra Stanisława z mężem Mieczysławem Włodarczykiem-Goską), gdzie w latach 70. wybudowali (zięć, Stanisław Kowalski ożeniony z ich córką Hanką) ten dwukondygnacyjny dom co go tam widać. Ten za nim… Nie wiem. A ten za pustym polem, to zdaje się dom Kazka Feliksowego (Kazimierza Goli), czy też już pewno któregoś jego syna. Potem drzewa w miejscu dawnych zabudowań Krupy i – dalej – Kwapnia. Tam gdzie z drzew wystają czerwone dachy, to już zdaje się są zabudowania ( Bolesława i innych) Krzyszkiewiczów. Koło pola Kazka Feliksowego biegnie droga, którą on jeździł do swoich pól, a myśmy chodzili (np. młodzież ze szkoły z nauczycielami chodziła na wycieczki!) do Brzuchańskiego Lasu, którego kawałek widać tu na horyzoncie.
Bracia Józefa Dąbrowskiego na spotkaniu po Jego pogrzebie ;(od lewej) siedzą: Maksymilian, Henryk, Włodzimierz, Stefan, Bonifacy, Feliks i Stanisław; brak tu tylko brata najstarszego, Adolfa Franciszka. Spotkanie miało miejsce w domu Stefana w Kalinie Małej.

Józef Alfred Dąbrowski

Rzeszów, 24 listopad 2013 r.

Zdjęcia przedstawiają zabudowania P. Baca, lata 80-te (na miejscu dawnych zabudowań dworskich)
Tutaj stały zabudowania dworskie, podczas prac polowych wyorywane są fragmenty budowli. Do dzisiaj można zobaczyć miejsce gdzie znajdowały się te budunki.


Aniele, pójdę z tobą

Jacek Malczewski, Aniele, pójdę z tobą (Muzeum Narodowe w Warszawie)
Czy ten pastuszek nie stoi czasem przy gościńcu w Kalinie Małej, będącym częścią warszawskiego traktu furmańskiego, bardzo ruchliwego gdzieś w czasach króla Sasa, a upadłego wraz z upadkiem Rzeczpospolitej Obojga Narodów (RON) i zapomnianego przez Boga i ludzi?

Kazimierz Girtler opowiadając o niejakim Piotrze Steinkellerze, na którego pogrzeb trafił w 1954 roku w Krakowie, powiada tak:
Ożenił się powtórnie z Lemańską. Dziaduszyce od Jordana kupił, a z okna naszego kalińskiego dworu widywaliśmy go tam jeżdżącego wąską, angielską karetą.
(s. 367; tom II Opowiadań, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1971)

A jaki widok miał ten gość przejeżdżający obok dworu Girtlera? Oto inny fragment opowiadań Girtlera:
Dwór, dotąd będący o szarych ścianach, wykończyłem. Sprowadzonym z Wiednia obiciem dałem wykleić salkę i przy niej pokój, inne zaś pomalować. Piece kaflowe kupiłem. Ogród też porządkowałem i Kalina przeglądała tak, że już z gościńca ten i ów jadąc zwracał oko na czysty domek i skromny ogródek. W polu też szło nie źle. Urodzaje wprawdzie już drugi rok niebogate, ale dostarczyły spory przychód, gdyż zborze było w cenie. (s.348; tamże)
To K. Girtler napisał w roku 1854, a dwa jeszcze lata wcześniej zrobił następujący zapis:
Całą zimę czyniłem przygotowania, aby w tym roku 1852 można skończyć dwór nowy i przenieś się do czystego, zdrowego mieszkania. Żyd, stolarz z Wodzisławia, wykończył na wiosnę drzwi, okna itp. do całego domu, a ja – wcześnie, bo w pół kwietnia – korzystając z pogody, kazałem dawać sufity, tynkować i stałem na tym, aby koniecznie tą fabrykę, jako już trzecioletnią od zaczęcia, raz skończyć. Ale Żyd jak Żyd, dobry majster, a lepszy szacher. Miałem z nim kłopotu niemało, bo co zaczął robotę, to gdzie indziej odchodził.(s. 314; tamże)
Wydanie części pamiętników Kazimierza Girtlera (a według świadectwa p. Wiesława Chrzęstka jest ich około dziesięć tomów w rękopisie) przez Wydawnictwo Literackie dopiero po ponad stu latach od ich napisania i w niewielkim nakładzie (zaledwie 4283 egz.) jest jednak dobrze opracowane (pominąwszy oczywiście ingerencje ówczesnej cenzury). Zawiera i Noty biograficzne, i Indeks osób, i Indeks miejscowośc, i Tablice genealogiczne, i całkiem pokaźny zbiór zdjęć. W śród tych zdjęć nie ma jednak żadnych zdjęć kalińskiego dworu Girtlerów. Tu jesteśmy więc ciągle zdani na wyobraźnie. Mam nadzieję, że na razie, bo w jakichś archiwach one gdzieś muszą być i prędzej czy później się pokażą. W Notach biograficznych jest zaś jedna taka, którą w tym miejscu warto odnotować:
Ś w i ą t e k - majster murarski z Książa, pracujący przy budowie domu Kazimierza Girtlera w Kalinie. (s. 460)




Więc jeździła kareta przez Kalinę Małą? Podłużna, angielska kareta? Gdzieś w pierwszej połowie XIX wieku z Krakowa do Dziaduszyc tą karetą jeździł niejaki Piotr Steinkeller. I jechał przez Kalinę Małą przed oknami dworu Kazimierza Girtlera!?
Ta kareta, czy też karoca nie była pewno złota, ale czy była to ostania kareta przejeżdżająca przez Kalinę? Girtler nie chwali się jazdą karetami. Czyżby nimi nie jeździł?


A w Kalinie Małej przy gościńcu biegnącym z drugiej strony dworu Kazimierza Girtlera… Czy tędy nie jechała?
A może jakąś inną kalińską drogą jechała? Na przykład Białą Drogą? Bo Kamieńcem – nie. Kamieniec jest drogą „ślepą” we wszystkich swoich rozgałęzieniach; we wszystkich trafia na wzniesienia nie do pokonania przez furmanki. Nie mówiąc już o karetach. Chyba żeby była to kareta zaczarowana! Wtedy – tak. Mogła się tam gdzieś pojawić! Lub właśnie taki … Anioł!? Nie? Ale zwykła karoca… nawet złota karoca – nie!
A Wąwozem? O! Wąwozem – już tak! I drogą przez Brzeg, i Górską Drogą (Górską, bo prowadzącą do miejscowości Góry przez Lisiny, i dalej: do Grzymałowa, Dosłońca, gdzie kiedyś mój ojciec chodził w kawalerkę i gdzie – jak powiadał – słońce żerdką popychano; miałem wtedy wyobrażenie o tych okolicach jako o końcu świata i panującej tam zupełnej ciemnocie; gdy słyszę teraz o imprezach kulturalnych w Grzymałowie gdzie czyta się teksty Girtlera, to jest to dla mnie szok. Przepraszam za tę dygresję, ale może usprawiedliwi mnie to, że jestem w szoku) , i … Czy pominąłem może którąś z licznych kalińskich dróg? Ach! Jeszcze jest droga przez Parcelę. I na pewno jeszcze jakąś pominąłem.
Tę piosenkę miałem za ludową. Moi uczniowie często śpiewali ją na wycieczkach szkolnych. Zasłuchiwałem się w jej słowa, bo pobudzały moją wyobraźnię. Myślałem jednak, że jest to piosenka ludowa. Zdziwiłem się zatem mocno gdy znalazłem ją na 612 stronie w Śpiewniku na całe życie(606 piosenek na różne okazje) wydanym przez Wrocławskie Wydawnictwo Oświatowe w 2001 roku. Okazało się bowiem, że tylko melodia tej piosenki jest ludowa, a słowa napisali dwaj panowie: S. Mrożek i B. Kobiela. Czyżby to był TEN Mrożek?! I TEN Kobiela?! Ciekawostka!! Tak ładnie wyrazili tęsknoty wiejskich pastuszków.
Ale dlaczego ci pastuszkowie tak pragnęli pójść z jakimś Aniołem? Jeżeli już zgodzimy się, że złocistej karety nie szukali dla niej samej (co pewno jest też dyskusyjne?) , ale by pojechać nią do lepszego świata, to wychodzimy poza tekst piosenki, do czego popycha nas jednak ten tekst. Na mnie przynajmniej tak ta piosenka wpływała.
A dziś pytam siebie: - Dlaczego właściwie kiedyś tak chciałem pójść z jakimś Aniołem, a dziś tęsknię za wioską, którą opuściłem? I proszę sobie wyobrazić – wydaje mi się, że odpowiedź znalazłem. O tym opowiem jednak kiedy indziej.
J. A. D.Rzeszów, grudzień 2013 r.

Dawnych Ślubów Czar   część pierwsza

Wiekszość osób na ślubnych zdjęciach znam osobiście lub z opowiadań mojego ojca.
Osoby chcące znaleść kogoś z rodziny lub znajomych proszę o kontakt.
Administrator - Wiesław

Zaprzalscy, moi Dziadkowie, byli to ludzie bogobojni, zapobiegliwi, znający swoje miejsce w szeregu, z pokorą znoszący swój niełatwy los. Tworzyli typowo patriarchalną rodzinę, w której każdy miał swoje miejsce. Dbali o tradycję, jakby siódmym zmysłem przeczuwając, że bez tradycji ród nic nie jest wart. Mieszkali m.in. w Kalinie Małej, kilka kilometrów od Miechowa, spokojnej wsi, oddalonej od zgiełku wielkiego świata. latem pachnąca zbożem kraina, srogie mrozy w czasie tęgich zim, słotne jesienie, pełen nadziei śpiew skowronka, kiedy ledwie potajały śniegi. Cicha, spokojna Kalina Mała, której już sama nazwa budzi ciepłe skojarzenia..


Marcin dzwonnik
Był w Kalinie Małej na wzgórku sygnaturka, a w niej Marcin, który miał za zadanie dzwonić, kiedy zbliżają się do wsi chmury gradowe. Gospodarze bywali z jego dzwonienia niezadowoleni, bo chmura przeszła bokiem i przestało bić gradem, byli źli, że ich Marcin bez potrzeby z pola ścigał.
Ale za dobre dzwonienie - czyli kiedy tym dzwonieniem odegnał chmurę - dostawał od gospodarzy mąkę, ziemniaki, zwane tu kartoflami. "Jan-Floryjan, Jan-Floryjan_- tak miał dzwonić "Morcin" jak go tu nazywano. Bo tak był ochrzczony dzwonek w sygnaturce.


Zygmunt Szych


Ku mojej Kalinie…
Ilekroć wracam wspomnieniami do tej „mojej” Kaliny Małej, zawsze kojarzy mi się ona przeważnie z kolejką wąskotorową, którą podróżowałem z Miechowa do stryja Piotra i rodziny, właśnie do Kaliny. Dziś ta ledwie 7- kilometrowa odległość wydaje się zabawnie niewielka, ale wtedy, na początku lat 60-tych minionego wieku była to dla mnie podróż w dalekie strony.
Przede wszystkim trzeba było wstać bardzo wcześnie. Z Miechowa, z peryferyjnej ulicy Polnej, ze Starego Domu, leżącego na pustkowiu pieszo do stacji kolejki w Miechowie. Poczciwa ciuchcia z Charsznicy wtaczała się, sapiąc na maleńkim torze i ginęła w obłokach pary. Dla mojej Mamy była to podróż w głąb dzieciństwa i młodości, dla mnie- odkrywanie nowego świata. Jakże egzotycznego dla przybysza z Zagłębia: pianie kogutów z samego rana, porykiwanie krów, parskanie koni, tu i ówdzie świnki w obejściu, kury, kaczki, gęsi. I ten nieskażony miejskim odorem, dla mnie cudowny zapach prawdziwej wsi, którego niestety juz nie ma. Także w tej mojej Kalinie.
Kolejka wspinała się z mozołem do Bukowskiej Woli, czasami jej się to nie udawało i musiała cofnąć się, żeby nabrać rozpędu. Bywało, że co odważniejsi opuszczali miniaturowe wagoniki i… zbierali maślaki w pobliskim zagajniku. Wskakiwali do małego pociągu w ostatniej chwili, kiedy ponawiał wjazd pod górę.
Może to się komuś wydać nazbyt sentymentalne, ale wiadomość o likwidacji kolejki wąskotorowej odebrałem tak, jakby odszedł ktoś bliski. Wieczorami w Starym Domu w Miechowie wypatrywaliśmy, jak błyszczą z oddali maleńkie rozświetlone okienka wagoników, kiedy jechała o 22.30 ostatnim kursem w stronę Kaliny. A w Kalinie, siedząc przed domem Mariana, mojego brata stryjecznego, gapiliśmy się jak przemykają przez stacyjkę, w drogę do Miechowa. Nie wiem, kto i dlaczego zdecydował się na taki barbarzyński gest, i to do tego stopnia bezsensowny, że zdjęto nawet tory kolejowe! To zbrodnia na kulturze narodowej, nie waham się użyć tego słowa. Przecież na tym lepiej od naszego urządzonym świecie postępuje się dokładnie odwrotnie, hołubiąc i zachowując dla kolejnych pokoleń takie jak ten zabytki. Jakże by mogła kolejka teraz służyć promocji tych pięknych stron, przywabiając w Miechowskie turystów z kraju i zagranicy. Któż nie chciałby wyruszyć w „daleki, bliski świat” taką ciuchcią? Wystarczyłyby trzy wagoniki: jeden dla pasażerów, kolejny jako wagonik restauracyjny z regionalnymi przysmakami, np. daniami z pysznej charsznickiej kapusty i ten trzeci- z pamiątkami z okolicy. Przejazd kolejką byłby dla grup turystycznych programem obowiązkowym i pewien jestem, że byłaby to dla nich niezwykłą atrakcją. Na świecie zarabiają krocie na takich pomysłach.
Cóż, to tylko marzenia. Ale wymyśliłem na razie na mój własny użytek, pewne nostalgiczne, choć realne zupełnie wspomnienie po kolejce. Otóż latem zamierzam tu wybrać się w samotny ( a może nie samotny, może ktoś dołączy?) rajd. Śladami kolejki wąskotorowej. Rozpocznę go w Miechowie, zakończę, na dobry początek, w Kalinie Małej. Będę poruszał się dokładnie tymi miejscami, gdzie zostały jeszcze ślady po torach kolejki.
A może by tak zrobić to razem? Raz do roku, na przykład u progu letniego sezonu, w pierwszych dniach lipca? Liczę, że portal Kaliny Małej zechce rozpropagować pomysł i znajdą się włóczykije, którzy zechcą wspólnie przejść tą niezwykłą, magiczną trasą. WIELKI RAJD SZLAKAMI KOLEJKI WĄSKOTOROWEJ Miechów- Kalina Mała! Spróbujmy! Jeśli zechciałby włączyć się w takie przedsięwzięcie miechowski samorząd- powodzenie murowane .A i okazja do niezłej promocji tych stron.

To co- spróbujemy?


Zygmunt Szych


zyg.tarnow@op.pl  


Z opowiadań 83 letniego mieszkańca

Starsi ludzie mieszkający w Kalinie opowiadają o dawnych czasach. chętnie wspominają lata międzywojenne. Warto ich posłuchać i opisać wiadomości , ponieważ nie wiemy kiedy możemy już nie mieć takiej możliwości.



 Właśnie z tych opowiadań wiemy że w Kalinie w miejscu gdzie stoi najstarsza figurka, przed skrętem na Parcelę, za rzeką był kiedyś dwór. Dziedzicem był Janecki. Poniżej znajdowały się chlewnie a obok spichlerz. 

Na tzw. dziadówkach, na górze, mieszkało 7 rodzin, poniżej jeszcze dwie. Ludzie po wodę chodzili do rzeki. Zaraz za rzeką, po prawej stronie był długi budynek czworaków, mieszkał tam m.in żyd, który skupował mleko z pańskiej chlewni, musiał być przy kazym dojeniu, by mleko było koszerne. Opodal czworaków stała karczma i młyn wodny

.Można powiedzieć że wtedy to była rzeka, nie rzeczka, ponieważ w miejscu drogi na dziadówki sięgała krowom po brzuchy, gdy przechodziły przez nią.


Na zamieszczonym powyżej zdjęciu widać wzgórze na którym przed wojną była cegielnia. Właścicielem był Strój. Cegielnia diałała tylko trzy lata, z uwagi na niską jakość cegieł. Poniżej wzgórza, na zakręcie, była kuźnia .Kowalem był Bilski. W Kalinie były jeszcze dwie kuźnie, naprzeciwko sklepu, prowadził ją Gancarski, i trzecia między szosą a torami wąskotorówki, naprzeciwko Glonka. Prowadził ją Zych.



Z niepotwierdzonych informacji wiemy ze w jednym maleńkim domku, na dziadówkach, o powierzchni może 10m 2 w czasie wojny ukrywały się dwie rodziny cygańskie i udało im się przeżyć. 


Jak w kazdym regionie, tak i u nas obowiązywały nazwy części miejscowości. Dziadówki, Galec (północna część wzgórza na początku Kaliny Małej jadąc od Miechowa), Baski (zadrzewienia wśródpolne między Parcelą a Brzuchnią). Nazwy te spotykamy również w opowiadaniach Girtlera z lat 1869.

Powódź 1936 r


Latem 1936 roku padały ulewne deszcze, trudno powiedzieć czy było to tzw. oberwanie chmury, czy tylko intensywne opady. Skutki tego były katastrofalne dla mieszkańców Kaliny. Była powódź. Od Strzeżowa płynęła fala wody wysokości ponad 2 metrów. Niosła ze sobą drzewa,gałęzie, snopki i wszystko to co napotkała na swojej drodze i nie potrafiło się oprzeć jej sile. Było to przerażające dla ludzi z Parceli, bali się nie tylko o dobytek lecz również o własne życie i swoich rodzin. Mieszkaniec, który jeszcze teraz opowiada o tym z trwogą, mówi o sąsiadce, która przyszła do nich z dwuletnim dzieckiem na ręku, ponieważ ich dom był położony wyżej niż jej. Szukała ratunku dla siebie i dziecka. Ludzie pakowali dobytek na furmanki: ubrania, sprzęty domowe, pierzyny, by udać się w miejsca położone wyżej. Na szczęście woda zaczęła opadać, skończyło się wielkim strachem jak również szkodami w postaci zalanych studni, które nie nadawały się już do użytku i oczywiście zamuliskiem wokół domów i na podwórkach. Mówią że historia lubi się powtarzać i jest to chyba prawda, ponieważ wiele lat później w roku 1997 zdarzyło się coś podobnego po oberwaniu chmury. Nie buło furmanek by je pakować dobytkiem, ale strachu też było sporo. Dokładnie pamiętam ten dzień i mogę zrozumieć co wtedy, wiele lat temu, czuli moi dziadkowie, matka z dzieckiem na ręku szukająca ratunku to moja babcia ze swoim dzieckiem, czyli moim ojcem. 

M.

Na Parceli ,w tle zabudowania Włudarczyków .

Władysław i Józefa Żebro  w nieistniejącej już części Kaliny Małej -Dziadówki .
Babskie Party - dawniej.

Rok 1947 przed domem Włudarczyków, na Parceli (od lewej przy stole: Marysia Chrzęstek - córka Władysława, Bronisława Sender, Alina Włudarczyk, Antonina Smagała)
 1. Fotografia z roku 1914

Rodzina Chrzęstków

Chrzęstek Wojciech z żoną Marią (z domu Małczyńska),córką Weroniką ,zięciem Michałem Golbą ,synem Franciszkiem , Władysławem,

Stanisławem i córką Stanisławą
Kreator strony - przetestuj